Refleksje po Frankfurcie (z nieco innej perspektywy)

Opublikowano przez

Skończyły się targi we Frankfurcie, a zatem najważniejsze imprezy targowe w branży MI mamy niniejszym szczęśliwie za sobą. W tym roku pogoda dopisała, więc można się było przemieszczać między potężnymi halami frankfurckiego obiektu korzystając z autobusików targowych, co pozwalało zaoszczędzić trochę czasu i dawało nogom nieco wypoczynku. Ale i tak łatwo nie było. Napięty grafik spotkań, częste przeskoki z jednej hali do drugiej – to potrafi zmęczyć nawet najbardziej zaprawionego w targowych bojach dziennikarza.
O nowościach i o tym, co one znaczą dla nas, będę jeszcze pisał, ale teraz chciałbym wspomnieć o trzech sprawach, które trochę mnie dziwią, a trochę (a może nawet bardzo) irytują.
Dziwi mnie to, że jak co roku na konferencji dla dziennikarzy słyszę, że targi są jeszcze większe, jeszcze potężniejsze i że takich jeszcze nie było. Czyli biała biel jest jeszcze bielsza niż najbielsza z białych bieli. Chyba byliśmy jednak na innych imprezach, bo na tych targach, na których ja byłem, zamknięta była hala 4.2, wiele innych hal umiejętnie zastawiono tak, żeby nie było widać, iż w jednej trzeciej są puste i co jakiś czas miało się wrażenie deja vu spowodowane tym, że ci sami wystawcy mieli stoiska w różnych halach (to się nazywa kreatywne wystawiennictwo, którego idea ma coś wspólnego z kreatywną księgowością).
Dziwi mnie też to, że po raz pierwszy w kilkunastoletniej historii moich odwiedzin na różnego typu targach widziałem wystawców ze sprzętem używanym. Pod szyldem Vintage udostępniono część powierzchni wystawienniczej różnego typu sklepom ze starszymi instrumentami (głównie gitarami) i firmom zajmującym się sprzedażą sprzętu nie pierwszej młodości. Tego jeszcze nigdzie nie grali… Co nie zmienia faktu, że przyjemnie było popatrzeć na klasyczne, znakomicie odrestaurowane instrumenty.
I wreszcie rzecz trzecia – dystrybutorzy i handlowcy występujący na targach jako prasa. Prasowa karta wstępu daje szereg przywilejów – m.in. wejście do salonu prasowego z darmowym Internetem, dostęp do wszelkiego typu materiałów, miejsce do spokojnego i cichego wypoczynku przy kawie, możliwość wykonywania zdjęć i kręcenia materiałów wideo oraz – co dość istotne – darmowy wstęp na targi. W sytuacji, gdy jest się dystrybutorem i przyjechało się na targi w celach typowo handlowych, posługiwanie się przepustką prasową załatwioną w ten czy inny sposób (np. za pośrednictwem zaprzyjaźnionej redakcji) jest nie tylko nieetyczne ale i nielegalne z punktu widzenia regulaminów targów. Dlaczego o tym piszę? Bo cóż to za biznes, gdy chce się zaoszczędzić na wejściówce ileś tam euro?
A już w ogóle nie wiem jak mam patrzeć na „prasę” pod postacią osób prowadzących duże sklepy internetowe. Czy granice między informacją a handlem zatarły się już do tego stopnia? Czy informacje o nowościach połączone z promocją konkretnych produktów są jeszcze działalnością informacyjno-prasową a nie czysto komercyjną? Różnica jest subtelna, ale jednak, bo „normalny” dziennikarz pisze o tym, co wydaje mu się ciekawe i interesujące, a „dziennikarz” piszący dla portalu handlowego najwięcej pisze o tym, na czym jako handlowiec ma największą marżę albo o tym, co będzie mu najlepiej „schodziło”. Tak to widzę i nie sądzę, by to było tak do końca uczciwe. Zapraszam do dyskusji.