Historia, konstrukcja, cechy szczególne, przykłady zawodowych zastosowań oraz inspirujące konfiguracje pozwalające uzyskać własne, oryginalne dźwięki stopy i basu typu 808.
808, eight-o-eight, ikona brzmienia współczesnej muzyki, ósmego sierpnia obchodzi się jej dzień, a liczby osób marzących o posiadaniu tego 40-letniego starego grata nie sposób określić. Chcą go wszyscy, wszyscy używają i wszyscy go robią, pod różnymi postaciami – od sampli poprzez kity zrób to sam, na mniej lub bardziej oczywistych klonach skończywszy.
Jako ktoś, kto miał do czynienia z oryginałem i to mniej więcej w tym czasie, kiedy pokazał się na rynku, nie mogę tego zrozumieć. Nie tylko dla mnie była to po prostu fajna zabawka o skomplikowanej obsłudze i śmiesznych brzmieniach. Nawet trudno sobie było wyobrazić jego sensowne użycie. Automat perkusyjny? Weź człowieku wrzuć na luz…
Niemniej w 1981 roku na świecie było sporo ludzi, których to urządzenie zainteresowało. W Polsce może trochę mniej, bo akurat panował stan wojenny, ale jakiś rok czy dwa później pojawiło się tych automatów trochę, głównie za sprawą muzyków grających na statkach i odwiedzających kraje zachodu. Tam kupowali te klocki w nadziei, że zastąpią nimi perkusistę podczas dansingów, ale szybko się okazywało, że nic z tego nie będzie i kasę w dalszym ciągu trzeba dzielić na czterech.
Wcześniejsze maszyny perkusyjne Rolanda, takie jak CR78 (użyty m.in. w In The Air Tonight Phila Collinsa), także będący obecnie przedmiotem kultu, były jednak dedykowanymi do takich prac jak akompaniament rytmiczny dla organistów czy nawet jako bardziej zaawansowany metronom.
808 wchodził na rynek, na którym był już potwornie drogi amerykański, w pełni oparty na samplach LinnDrum, więc Japończycy zrobili dokładnie to, co teraz Chińczycy – powalczyli o klienta ceną. I trzeba przyznać, że TR-808 spotkał się z niezrozumieniem. LinnDrum oferował próbki rzeczywistych brzmień perkusyjnych i był dla wielu artystów, w tym Prince’a ciekawym narzędziem do tworzenia nowej stylistyki electro.
808 zaś po prostu klepał latynoskie rytmy, ponieważ wówczas dla inżynierów Rolanda różnica między taneczną muzyką popularną, popem a rockiem była niewielka. Dopiero uczyli się tego, za co japońskie produkty są dziś wysoko cenione, ale do tego potrzebowali trochę czasu i wsparcia z USA.
Czy korektory typu Pultec naprawdę mają w sobie „to coś”, czego nie mają żadne inne? Przekonajmy się na przykładzie „rozszerzonego Pulteca”, jakim jest EQ1 polsko-włoskiej firmy MCAudioLab
Włosko-polska firma MCAudioLab coraz lepiej radzi sobie na naszym rynku. Choć wśród producentów znad Wisły jest spora konkurencja, to urządzenia MCAudioLab są jednymi z nielicznych całkowicie budowanych ręcznie.
To przydaje im ekskluzywności i specyficznego posmaku vintage. Tym bardziej, że Manuel, właściciel firmy doskonale zna się na rzeczy i nie ogranicza się wyłącznie do powielania już sprawdzonych rozwiązań, czego doskonałym przykładem jest testowany niedawno przez nas fantastyczny procesor Mid-Side o nazwie Luna.
Co mamy dzisiaj? Otóż mamy Pulteca. Wróć! Chciałem powiedzieć, że mamy EQ1, który w pewien sposób nawiązuje do klasycznego rozwiązania korekcji firmy Pulse Techniques, lepiej znanej jako Pultec, czyli EQP-1A.
Nie chciałbym nikogo zanudzać ciekawą skądinąd historią tego praojca wszystkich korektorów, ale to nie jest tak, że tego typu urządzenia robił wyłącznie Pultec. Wielu amerykańskich producentów w tamtym czasie miało w swojej ofercie podobny sprzęt, w tym General Electric, Langevin, Altec, Aerovox, Melcor, Gates oraz RCA, ale w większości przypadków nie był to sprzęt dla studiów nagrań i na pewno nie o takiej funkcjonalności.
I tak się złożyło, że do końca lat 60., zanim na dobre w naszej branży zagościły tranzystory i zdecydowanie bardziej niż Pultec funkcjonalne narzędzia do korekcji częstotliwości, EQP-1A był jednym z najchętniej używanych.
Co ciekawe, jego głównym przeznaczeniem było przetwarzanie już zmiksowanych nagrań – o pracy na ścieżkach nikt wtedy jeszcze nie myślał. Brzmienie uzyskiwało się mikrofonem, ustawieniem, instrumentem i grającym na nim muzykiem. Korektory na śladach stały się niezbędne dopiero wtedy, gdy zaczęto nagrywać z bliskim omikrofonowaniem źródeł. Bezpośrednie przystawienie mikrofonów do bębnów, wzmacniaczy czy nawet ust wokalistek i wokalistów zapoczątkował dopiero Les Paul, a rozwinęli tacy producenci jak Joe Meek czy Phil Spector.
I znowu odbiegłem od meritum. Dajcie mi temat, mikrofon i słuchaczy, a macie trzy godziny z głowy.
Otóż EQ1 jest jednokanałowym, trzypasmowym korektorem opartym na trzech pasywnych filtrach i całkowicie lampowym wzmacniaczu, który kompensuje tłumienie wynikające z pracy filtracji. Niektórzy się pewno zastanawiają, skąd w skądinąd pasywnych korektorach regulacja Boost, czyli wzmocnienia. Przecież układy pasywne nie wzmacniają, a w najlepszym przypadku jedynie nieznacznie tłumią. Wszystko zależy od poziomu odniesienia.
Test kontrolera Heritage Audio Baby RAM oraz przybliżenie zasad funkcjonowania tego typu urządzeń, niezbędnych w każdym studiu wyposażonym w więcej niż jedną parę monitorów.
Czym jest Baby RAM? W dużym skrócie, ale bez żadnej przesady to solidnie obudowany zestaw przełączników i gniazd, pozwalający regulować poziom tłumienia sygnału liniowego z dwóch wejść stereo, kierowanych na dwa wyjścia stereo – w obu przypadkach w trybie symetrycznym lub niesymetrycznym.
Wewnętrzna elektronika urządzenia ogranicza się do kilkudziesięciu rezystorów w konfiguracji przełączanego dzielnika napięciowego. Przy ustawieniu wyposażonego w dużą, efektowną gałkę przełącznika poziomu na wartość maksymalną, sygnał z wejść przechodzi na wyjścia praktycznie bez żadnego tłumienia – urządzenie jest wówczas z założenia przejrzyste dla dźwięku, nic do niego nie dodając ani nie odejmując. W każdej z kolejnych 22 pozycji sygnał wyjściowy jest ściszany o 3 dB, a w ostatniej, oznaczonej znakiem ujemnej nieskończoności, na wyjściach nie ma prawa pojawić się nic.
To klasyczny tzw. pasywny kontroler monitorów. Jego zadaniem jest zamienne kierowanie do dwóch różnych par monitorów szerokopasmowych w naszym studiu, np. bliskiego lub średniego pola, sygnałów pochodzących z dwóch przełączanych źródeł, np. oddzielnych par wyjść z interfejsu audio. Kontroler nie obsługuje oddzielnego toru subwoofera.
Jak już wspomniałem, sygnał można wyłącznie ściszyć, bez opcji wzmocnienia, zatem zarówno poziom wyjściowy z interfejsu jak i czułość w monitorach (zakładamy, że są one aktywne) powinny być ustawione na wartości nominalne. To znaczy takie, przy których ustawienie regulatora Master Volume na wartość maksymalną 0 sprawia, że monitory grają ze swoim najwyższym, niezniekształconym poziomem ciśnienia dźwięku SPL.
Test monitorów Kali Audio IN-5 oraz rozważania na temat tzw. bliskiego pola w kontekście 3-drożnych zestawów aktywnych. Ponadto porównanie z Eve Audio SC205 i omówienie konstrukcji 3-drożnej z przetwornikiem współosiowym.
Zawsze miałem pewne obiekcje związane z zestawami trójdrożnymi w bliskim polu. Owo bliskie pole zakłada, że głośniki znajdują się w bezpośredniej bliskości naszych uszu, maksymalnie 2 metry od nich. Chodzi o minimalizację wpływu odpowiedzi pomieszczenia na sygnał docierający do nas bezpośrednio z monitorów. Dlatego też w bliskim polu nie gramy zbyt głośno, żeby różnica między sygnałem bezpośrednim a docierającym z pomieszczenia wpasowała się gdzieś w te okolice, gdzie te ostatnie możemy zignorować.
Nie forsujemy najniższych częstotliwości, bo i tak długość ich fal będzie większa niż nasza odległość od źródła sygnału. I w sumie najbardziej istotne – nie eksponujemy przesadnie pasma wyższego środka, bo nasze uszy są na nie szczególnie uwrażliwione przy każdym poziomie ciśnienia dźwięku, a czym ciszej, tym bardziej.
Ale… Monitory dwudrożne są relatywnie tanie, mogą być nieduże i zazwyczaj są bardzo wygodne. Niestety zaimplementowany w nich podział częstotliwości znajduje się często dokładnie tam, gdzie nie powinien się znaleźć – w krytycznym punkcie podziału podstawowych tonów muzycznych i ich tonów harmonicznych. Gdy słuchamy muzyki jako gotowego produktu, nie jest to rzecz zbyt istotna, a dobór parametrów zwrotnicy wręcz determinuje brzmienie samych monitorów. Oto co przetwarzają poszczególne elementy typowego zestawu dwudrożnego: bass-reflex, woofer i tweeter. Przy produkcji muzyki mamy jednak zupełnie inne potrzeby. Bardzo często kontrolujemy pojedyncze elementy miksu, jak bas, wokal, gitary, instrumenty perkusyjne i tak dalej, i wtedy chcielibyśmy zachować jak najdalej posuniętą spójność reprodukcji. A tu już zestawy dwudrożne muszą być naprawdę dobre, żeby to wszystko miało jakiś sens.
SureFire Sonic Defenders Plus EP4 oraz Alpine MusicSafe Pro to profesjonalne narzędzia do ochrony słuchu, w których można funkcjonować przez większość dnia, móc normalnie się komunikować, mieć zabezpieczenie przed krótkotrwałymi impulsami o dużym poziomie SPL, a także móc pracować w trakcie głośnych koncertów.
Dowcip o głuchym akustyku zna każdy, więc jego cytowanie byłoby sucharem stulecia. Pojawia się w nim jednak subtelna aluzja, że będąc np. nagłośnieniowcem, można uszkodzić swój narząd słuchu. Ale, jak kiedyś powiedział pewien Cyryl, na wszystko są jakieś metody. Zaprezentuję dwie z nich.
Ludzki słuch jest doskonałym przykładem geniuszu Stwórcy. To jeden z najbardziej precyzyjnie działających w przyrodzie systemów odbioru i przetwarzania informacji dźwiękowej, czyli fali akustycznej rozchodzącej się w środowisku, w tym środowisku, czyli w powietrzu.
Słyszalny przez nas dźwięk rozchodzi się wszędzie, gdzie cząsteczki materii mogą być wprawiane w ruch za pomocą elementów drgających. Takim elementem są np. skrzydełka komara latającego 10 metrów od nas, albo dziesiątki głośników w klubowym systemie nagłośnieniowym, wytwarzające ciśnienie dźwięku, od którego cytryna sama wyciska się do drinków.
Pomiędzy jednym a drugim ciśnieniem, nazywanym w skrócie SPL (Sound Preasure Level – poziom ciśnienia dźwięku) występuje różnica rzędu 120 dB, co oznacza – przynajmniej w teorii – że miliony wściekle głodnych komarów latających w klubie mają szansę wytworzyć takie samo ciśnienie dźwięku jak grająca tam aparatura. Oczywiście efekt nie będzie ten sam, bo komar, w zależności od płci, nastroju i ochoty na seks, brzęczy z częstotliwością 300-700 Hz, natomiast system PA oferuje pełną paletę częstotliwości, z naciskiem na te, które powodują masaż wątroby.
Mimo tak dużej różnicy w poziomie ciśnienia zdecydowana większość osób preferuje jednak dźwięk z klubu niż pobzykiwanie komara, które samo w sobie jest irytujące, ale budzi naszą trwogę dopiero wtedy, gdy w najgłośniejszym momencie nagle ustanie.
Skutki działania pojedynczego komara grasującego w naszym klimacie są jednak niczym, w porównaniu ze skutkami długotrwałego oddziaływania na nasz słuch dźwięku o wysokim poziomie ciśnienia. Wprawdzie nasz narząd słuchu ma wbudowany kompresor i korektor, które działając za pośrednictwem mikroskopijnych mięśni strzemiączkowych automatycznie ograniczają zakres ruchu kostek słuchowych, a tym samym redukują ich oddziaływanie na elementy przetwarzające drgania na impulsy nerwowe, ale nic nie jest doskonałe.
Trwające przez dłuższy czas, jednostajne napięcie tych mięśni sprawia, że – jak każde inne mięśnie w naszym organizmie – ulegają one zmęczeniu, a po jakimś czasie przestają skutecznie funkcjonować. To, że boli nas głowa i słyszymy szum w uszach to znak, że mózg doznał swoistego przesterowania na skutek zbyt dużego poziomu dostarczanego sygnału. A najgorsze, że nie zawsze jest to efekt chwilowy.
Warto zauważyć, że wiele osób szuka coraz lepszych monitorów, interfejsów, mikrofonów, przedwzmacniaczy, kompresorów, a nawet kabli, zupełnie nie zwracając uwagi na najcenniejszy sprzęt jaki posiada – własny słuch. Tym bardziej, że inwestycja w jego ochronę jest najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, a jej koszt jest mikroskopijny w porównaniu do potencjalnych zysków. Z dobrze funkcjonującym słuchem możemy bowiem pracować znacznie dłużej (w kontekście wieku, nie czasu pracy) i znacznie bardziej efektywnie.
Najbardziej oczywistym, najtańszym i najprostszym rozwiązaniem jest korzystanie z zatyczek do uszu. Jeśli macie wrażenie, że zatyczki odbiorą Wam całą przyjemność słuchania głośnej muzyki, to nie musicie się tego obawiać. Można się do zatyczek przyzwyczaić, a i tak większość dźwięków o mocno basowych charakterze odbieramy całym ciałem, ze szczególnym wskazaniem na zjawisko tzw. słyszenia kostnego. Choć raz włóżcie na koncert dobre zatyczki, a zapewniam, że przyznacie mi rację.
Przyjmuje się, że przebywanie przez czas dłuższy niż 15 minut w środowisku, w którym panuje ciągłe ciśnienie dźwięku powyżej 100 dB SPL, może spowodować uszkodzenia słuchu. Dla przykładu, zespół Manowar w trakcie swoich klubowych koncertów za punkt honoru ma to, by na widowni utrzymywać co najmniej 129 dB SPL. Byłem kiedyś na takim koncercie i nie jestem pewien, czy poszedłbym ponownie… W niektórych klubach w Berlinie i w Londynie gra się tak głośno, że osoby, które wchodzą tam pierwszy raz, miewają zawroty głowy, nudności, a nawet wymioty. I to jeszcze zanim zbliżyły się do baru na odległość rzutu kartą kredytową.
Wielu osobom się wydaje, że słuch po prostu się ma – mniej lub bardziej przytępiony, ale to tylko przydaje rock’n’rollowego sznytu, jak blizny na ciele wojownika. Niestety tak nie jest. Słuch jest zbyt precyzyjnym przyrządem, by narażać go na pracę w byle jakich warunkach. Ponieważ jednak tego nie unikniemy, bo tam gdzie jest muzyka, tam zwykle lubi bywać głośno, trzeba do sprawy podejść od innej strony.
Tematowi profesjonalnych zatyczek do uszu przyglądałem się od dawna. Dokładnie od momentu, kiedy stwierdziłem, że wszelkie piankowe czy silikonowe zatyczki, dość powszechnie dostępne w handlu, nadają się głównie do tego, by w miarę komfortowo zasypiać, lecieć samolotem czy zmniejszyć poziom ogólnego hałasu otoczenia. Chodziło mi o takie narzędzia, w których można funkcjonować przez większość dnia, móc normalnie się komunikować, mieć zabezpieczenie przed krótkotrwałymi impulsami o dużym poziomie SPL, a także móc pracować w trakcie głośnych koncertów.
Po trwającym jakiś czas przeglądzie rynku znalazłem dwóch producentów, którzy oferują zatyczki odpowiedniej klasy i z możliwością dostosowania ich do różnych warunków.
Holenderska firma Alpine Hearing Protection produkuje zatyczki MusicSafe Pro, przeznaczone głównie dla muzyków, z myślą o ich wykorzystaniu w codziennej pracy. Mają one opcję wyboru trzech charakterystyk tłumienia, są wyjątkowo wygodne, estetyczne i bardzo trwałe. Ponadto otrzymujemy praktyczne pudełko do ich noszenia, na którym możemy wpisać swoje imię lub pseudonim, by nie pomylić ich z zatyczkami kolegów.
Amerykański producent SureFire skupia się głównie na akcesoriach strzeleckich, ale dostępne w jego ofercie Sonic Defenders Plus EP4 całkowicie spełniają nasze wymagania. Są wyjątkowo praktyczne, mają opcję pracy w dwóch trybach głośności otoczenia, i także są elegancko zapakowane. Używają ich żołnierze, policjanci i ochroniarze na całym świecie, ponieważ współpracują z profesjonalnymi systemami komunikacji i nie straszne są im strzały z broni palnej i wybuchy, przy jednoczesnym zachowaniu kontroli słuchowej otoczenia.
Oba opisywane tu zestawy wykonane są z materiałów niealergicznych i przeznaczone do wielogodzinnego stosowania. Są też produktami bardzo wytrzymałymi. SureFire deklaruje, że przy codziennym użytkowaniu i regularnym myciu zatyczek EP4 ciepłą wodą, ich żywotność sięga roku czasu. Alpine idzie jeszcze dalej. Peter De Roode, założyciel Alpine Hearing Protection, na moje pytanie o to, jak długo mogę korzystać z MusicSafe Pro odpowiedział: „Dopóki ich nie zgubisz”.
EP4 są jednym z kilku modeli zatyczek dostępnych w ofercie SureFire. Funkcjonują w trzech wersjach kolorystycznych (czarna, pomarańczowa i bezbarwna) i w trzech rozmiarach dopasowanych do wielkości małżowiny usznej: 1 cal, poniżej 1 cala, i powyżej. Sama zatyczka wykonana jest z miękkiego, hipoalergicznego polimeru i zamontowana na opatentowanym „uchwycie” EarLock z nieco twardszego, choć nie mniej wygodnego materiału, którego zadaniem jest utrzymanie zatyczki w uchu. To jedyne takie rozwiązanie dostępne wśród tego typu zatyczek, znakomicie sprawdzające się w praktyce i dające pewność, że nawet przy najdzikszych scenicznych wygibasach zatyczka pozostanie na miejscu. Obie zatyczki można połączyć znajdującym się w zestawie, lekko rozciągliwym rzemykiem, dzięki czemu można je swobodnie wyciągnąć z uszu bez ryzyka zgubienia. W komplecie jest też pudełko z łańcuszkiem, służące do ich przechowywania.
Bardzo korzystną cechą EP4 jest to, że nie wystają z ucha i praktycznie ich w ogóle nie widać. Jednym z elementów całego systemu jest dodatkowa wtyczka, którą możemy umieścić wewnątrz zatyczki, zwiększając poziom tłumienia. Gdy nie ma zagrożenia pojawienia się głośnego dźwięku, wtyczkę można wyjąć, ale nawet wtedy mają one działanie ochraniające przed głośnym sygnałem impulsowym, nie przeszkadzając znacząco w normalnym odbiorze dźwięku.
Wynika to z faktu zastosowania kanału o odpowiednio dobranej średnicy, dzięki któremu dźwięk o ciśnieniu powyżej 85 dB SPL odbija się od jego krawędzi, a energie dźwięku odbitego i dobiegającego z zewnątrz mają przeciwstawne kierunki i rozpraszają się na zewnątrz. Czym większy poziom sygnału impulsowego, tym większe tłumienie. Dla impulsu 132 dB SPL tłumienie wynosi 24 dB przy wyjętej wtyczce redukcyjnej. Gdy ją włożymy, wówczas wzrasta ono do 40 dB. To sprawia, że zatyczki te znakomicie sprawdzają się w przypadku wystrzałów, wybuchów i efektów pirotechnicznych.
Wobec sygnałów o charakterze ciągłym, tłumienie dla 3 kHz z wyjętą wtyczką wynosi średnio 32 dB, a z włożoną 37 dB. W tym pierwszym przypadku można bardzo komfortowo pracować z dźwiękiem live. Taka praca ma też tę zaletę, że słyszymy mniej dźwięków odbitych od płaszczyzn pomieszczenia, dzięki czemu nawet w kiepskich akustycznie wnętrzach słyszy się o wiele lepiej.
Montaż zatyczki wymaga pewnej wprawy, ponieważ trzeba ją prawidłowo umieścić w kanale usznym, potem lekko przekręcić, aby uchwyt EarLock zablokował jej położenie, a na końcu właściwie ułożyć elastyczny pałąk uchwytu wewnątrz małżowiny usznej. Zatyczka dla ucha prawego jest wyróżniona innym kolorem na wtyczce tłumiącej. Konstrukcja zatyczek jest taka, że nie można ich zamieniać.
W zestawie Alpine otrzymujemy nie dwie, a trzy zatyczki, i to raczej na wypadek, gdybyśmy jedną zgubili, a nie np. wyrosło nam trzecie ucho. Na pierwszy rzut oka mają one prostą konstrukcję, z dwoma listkami wykonanymi z bardzo elastycznego tworzywa o nazwie Alpine ThermoShape, które znakomicie układa się wewnątrz kanału usznego. Praktycznie nie czujemy, że mamy w uchu jakiekolwiek ciało obce. Ponieważ zatyczki te przeznaczone są głównie dla muzyków, to bardzo istotna zaleta, choć EP4 nie są pod tym względem gorsze.
Zasada działania zatyczek jest podobna jak w przypadku EP4, tyle tylko, że średnicę wewnętrznego kanału można zmieniać poprzez dobór odpowiednich wtyczek/filtrów: białych, srebrnych i złotych, Największe tłumienie oferują te ostatnie. Do zestawu dołączony jest też nierozciągliwy sznurek z zakończeniami pozwalającymi stosunkowo łatwo wpiąć i wypiąć je z zatyczki.
MusicSafe Pro wkładamy do kanału usznego za pośrednictwem specjalnego aplikatora, po prostu je wkręcając, aż poczujemy, że umieściliśmy je prawidłowo. Teoretycznie wymiary zatyczek są takie, że wejdą do każdego ucha, ale osoby z mniejszymi kanałami słuchowymi mogą na początku mieć z tym trochę kłopotów, zanim nabiorą odpowiedniej wprawy. Zatyczki Alpine nie dają wprawdzie takiej pewności mocowania jak SureFire, ale łatwość i sposób aplikacji sprawiają, że przy odrobinie praktyki nauczymy się je wkładać bez poczucia, że za chwilę wypadną.
Największe tłumienie MusicSafe Pro przypada na częstotliwość 2 kHz, i wynosi 24 dB dla białego filtru, 26,6 dB dla srebrnego oraz 27,7 dB dla złotego. Ich charakterystyka, podobnie jak w przypadku większości zatyczek dostępnych na rynku, dostosowana jest głównie do redukcji pasma powyżej 1 kHz, choć i dla niskich tonów możemy się spodziewać przynajmniej kilkunastodecybelowego zmniejszenia poziomu ciśnienia dźwięku przedostającego się do naszego ucha.
Udostępnione przez producentów charakterystyki tłumienia zatyczek w paśmie 100 Hz-8 kHz: Różnice w charakterystykach między filtrami MusicSafePro wydają się nieznaczne, ale w praktyce odczuwamy je bardzo wyraźnie. SureFire EP4 z wpiętym tłumikiem działają rewelacyjnie, i można się z nimi udać nawet na odpalenie rakiety. Maja przy tym relatywnie wyrównaną charakterystykę, więc do „ciężkich koncertów” sprawdzą się całkiem nieźle. W zatyczkach Alpine można za to bardzo wygodnie grać. Mamy wyrazisty bas, a środkowe tony nie kłują w uszy. Przy okazji zachowujemy też czytelność najwyższych składowych.
Rozwiązanie firmy Alpine Hearing Protection, podobnie zresztą jak w SureFire, polega na zastosowaniu dyszy Venturiego w charakterze wymiennego filtru, dzięki czemu jest ona przepuszczalna dla cichszych dźwięków, wprowadzając tłumienie dopiero dla głośniejszych. Znajdująca się wewnątrz filtru zwężka ma średnicę porównywalną ze średnicą włosa.
Zatyczki SureFire EP4 z włożonymi wtyczkami redukcyjnymi są jednymi z najskuteczniejszych instrumentów tego typu, przeznaczonych do ochrony słuchu. Nawet z wyjętymi wtyczkami redukcyjnymi zapewniają większe tłumienie dla częstotliwości powyżej 2 kHz niż porównywane z nimi Alpine MusicSafe Pro. Z kolei te ostatnie są zupełnie nieinwazyjne, łatwe w aplikacji i mają jedną zapasową zatyczkę, co też nie jest bez znaczenia.
Jeśli zależy Ci na mocnym, wyrównanym tłumieniu, a jednocześnie bardzo efektywnej ochronie słuchu przed głośnymi impulsami, SureFire EP4 wydają się najlepszą opcją. Trudniej jednak będzie w nich grać lub realizować koncert, chyba że jest naprawdę bardzo głośno. Wtedy doskonale sprawdzi się w miarę wyrównana charakterystyka tłumienia z wpiętą wtyczką.
Alpine MusicSafe Pro, zwłaszcza w trybie pracy z białym filtrem, obniżają poziom SPL do przyzwoitego poziomu zabezpieczającego nasz słuch, umożliwiają stały kontakt z otoczeniem i da się w nich pracować długo (z EP4 także). Można w nich dość swobodnie grać i realizować koncerty, biorąc pod uwagę kilkanaście decybeli spadku w zakresie wyższego środka.
Oba systemy ochrony słuchu zasługują na uwagę i świetnie sprawdzają się w praktyce. Ich ceny, zwłaszcza w porównaniu do piankowych wkładek, wydają się wysokie, ale i tak są wielokrotnie niższe od ceny przeciętnej jakości aparatu słuchowego… To jedna z tych rzeczy, na których oszczędzać nie wolno. Nowe struny, pałeczki czy kabel do gitary zawsze sobie kupisz, ale nowego słuchu, nigdy.
Rejestracja jest bardzo szybka i prosta. Wymagane jest jedynie podanie adresu e-mail, nazwy użytkownika oraz hasła. Po zarejestrowaniu konto od razu jest aktywne.
Dzięki rejestracji możliwe jest wygodne kupowanie naszych materiałów edukacyjnych. Dodatkowo zyskasz możliwość komentowania na naszym blogu pod stałym, zarezerwowanym tylko dla Ciebie pseudonimem.
Możesz też zalogować się do naszego serwisu za pomocą konta na Facebooku. Z Twojego profilu pobierzemy jedynie nazwę oraz adres e-mail. Nie publikujemy nic na Twoim profilu.