Wtyczka SPL Vitalizer MK2-T (recenzja)

Opublikowano przez

SPL Vitalizer MK2-T to znany od kilku lat sprzętowy procesor analogowy zbudowany z wykorzystaniem lampy. Kilka miesięcy temu pojawił się jego wirtualny odpowiednik, który jest bohaterem tej recenzji.
Materiałem wykorzystywanym przez Vitalizera jest sygnał źródłowy poddawany różnego rodzaju zabiegom filtrującym. W przeciwieństwie do innych procesorów psychoakustycznych, takich jak np. BBE Sonic Maximizer czy Aphex Aural Exciter, Vitalizer nie generuje dodatkowych częstotliwości, które później domiksowuje z odpowiednią obróbką do sygnału podstawowego. Do obróbki wykorzystuje on wyłącznie te sygnały, które znajdują się już w materiale źródłowym, tyle tylko, że odpowiednio przefiltrowane, wzmocnione lub osłabione i przetworzone fazowo. W ten właśnie sposób wpływa na czytelność, głośność, zawartość harmoniczną oraz obraz przestrzenny przetwarzanego sygnału.

O Vitalizerze można myśleć jak o procesorze, którego działanie jest dokładnie odwrotne jak w przypadku algorytmów kompresji stratnej (takiej jak MP3), która bazuje na eliminowaniu sygnałów maskowanych. W dużym skrócie działanie algorytmów kompresji można opisać w ten sposób, że jeśli silnik konwersji formatu uzna, że dany dźwięk jest zbyt cichy, by był prawidłowo słyszalny, wtedy usuwa go z materiału dla zmniejszenia rozmiarów pliku wynikowego. W przypadku Vitalizera rzecz wygląda inaczej – ten materiał, który w oryginale jest maskowany przez silniejszy sygnał, zostaje tutaj uwypuklony. Algorytm bierze przy tym pod uwagę zależności w odbiorze różnych częstotliwości w odniesieniu do głośności sygnału. Te częstotliwości, które w sposób naturalny są przez nas postrzegane jako głośniejsze zostają nieznacznie przesunięte w czasie co sprawia, że te cichsze i znajdujące się w ich tle sygnały stają się lepiej słyszalne.

Muszę na wstępie przyznać, że nie lubię wszelkiego rodzaju enhancerów, maximizerów i innych erów. Może inaczej – nie lubiłem do czasu aż znalazłem sposób na ich bezbolesne użycie. A zraziłem się do nich bardzo, kiedy na początku lat 90. realizując koncert dla kilkunastu tysięcy ludzi dałem się namówić jednemu z wykonawców na włączenie podczas jego występu świeżo przywiezionego zza oceanu genialnego wynalazku jednej z firm produkującej tego typu procesory. Na próbie wszystko brzmiało świetnie, ale gdy przyszedł czas koncertu, stadion wypełnił się ludźmi, spadła temperatura, zrobiło się wilgotno, a ja musiałem całość zrobić głośniej i przestawić korekcję, wtedy ten cudowny wynalazek sprawił, że nie mogłem zapanować nad dźwiękiem – basy grały nie w punkt, środek przepadł gdzieś w powodzi efektów, a panorama rozjechała się tragicznie. Później miałem jeszcze kilka podobnych doświadczeń z różnymi urządzeniami tego typu i różnymi wykonawcami, ale zawsze w realiach koncertu najlepsze brzmienie uzyskiwałem wciskając przycisk Bypass.

I tak już mi zostało do momentu, gdy stwierdziłem, że najlepszym sposobem użycia tego typu procesorów jest ich wpięcie w trybie równoległym i dobarwienie nimi oryginalnego sygnału z poziomem kilka-kilkanaście decybeli niższym niż oryginał. W przypadku opisywanego Vitalizera było dokładnie tak samo. Już po kilku ruchach kontrolkami wiedziałem, że nie da rady – na samym procesorze nie uzyskam oczekiwanego brzmienia z dokładnie takich samych powodów, o których pisałem wyżej. Mam uczulenie i koniec.

Zresztą wszystkie procesory psychoakustyczne to bardzo zdradliwe zabawki, które mają w sobie coś z używek – na początku jest fajnie, a potem głowa boli. Oszukiwanie naszego organizmu, czy to przez środki chemiczne, czy przez manipulację sygnałem odbieranym przez nasz słuch nie jest zgodne z naturą i wymaga wielkiej ostrożności. A czym większe możliwości danego urządzenia i ciekawsze – na pierwszy rzut ucha – efekty, tym większe zagrożenie. Czym? Choćby tym, że pięknie brzmiący na naszych głośnikach materiał zrobi dziurę w głowie komuś, kto słucha go przez słuchawki iPoda albo zabrzmi jak styropian po szybie po przepuszczeniu przez procesory radiowe. Pamiętajmy, że manipulujemy tu subtelnymi zależnościami fazowo-częstotliwościowymi i na innym sprzęcie, o innej charakterystyce, zależności te mogą zostać przedstawione inaczej niż u nas.
No dobrze, ostrzegłem Was przed czyhającymi niebezpieczeństwami, a teraz przyjrzyjmy się bliżej naszej wtyczce.

Aby sprawdzić jak działa Vitalizer zacznijmy od ustawień wszystkich gałek w położeniu neutralnym (jeśli już coś kręciliśmy to wystarczy kliknąć na każdej gałce z wciśniętym klawiszem Ctrl, co ustawi je w pozycjach domyślnych). Teraz zaczynamy kręcić w prawo gałką PROCESS. Wszystkie częstotliwości powyżej 3 kHz (na taką ustawiona jest domyślnie gałka MID-HI TUNE) będą przetwarzane z odpowiednio ustawioną intensywnością. Wyraźnie słychać, że dźwięk staje się jaśniejszy i bardziej klarowny. Jeśli chcemy ograniczyć lub poszerzyć zakres przetwarzanych częstotliwości wtedy odpowiednio zmieniamy ustawienia regulatora MID-HI TUNE.

Przycisk ACTIVE, wbrew temu, co sugerować może opis, nie służy do włączania funkcji symulacji lampy, a jedynie włącza i wyłącza procesor. Korzystajmy z tej funkcji jak najczęściej, porównując brzmienie z włączonym i wyłączonym procesorem – to klucz do uzyskania optymalnego i nieprzesadzonego efektu końcowego. Przycisk POWER jest nieaktywny i służy tylko do ozdoby. Wtyczka nie oferuje żadnych presetów, co uważam za poważną wadę, zwłaszcza na początku pracy z procesorem. Nie każdy bowiem miał do czynienia z tego typu narzędziami i nie czuje się jak ryba w wodzie mając przed sobą szereg niewiele mówiących nazw regulatorów.

Gałka BASS pozwoli nam nadać niskim tonom oczekiwane brzmienie. Jeśli jest ono zbyt rozmyte i nieprecyzyjne, przekręcamy gałkę w prawo (w kierunku figury kwadratu). Jeśli bas jest naszym zdaniem mało mięsisty i pulchny, wtedy kręcimy gałką w lewo (w stronę kółka). Przy regulowaniu poziomu basu przyda się kompresor, którego poziom ustawiamy gałką COMPRESSION. Pozwala on wyrównać dźwięki basu tak, by móc zapanować nad niektórymi wyskakującymi częstotliwościami. Gałkę ustawiamy tak, by wskaźnik GR migał w tak poszczególnych dźwięków.

Kluczową gałką jest DRIVE, która ustala poziom sygnału trafiającego na filtry. Jeśli będzie on za mały, efekt będzie mizerny, nawet przy ustawieniu gałki PROCESS na maksimum. Jeśli za duży, efekt będzie zbyt głęboki i trudny do okiełznania. Chyba już rozumiecie moje rozczarowanie brakiem presetów. W przypadku materiałów całościowych optymalnym ustawieniem będzie pozycja 0 dB, ale jest to punkt wyjścia do eksperymentów. Okazuje się bowiem, że przy pracy z procesorem w trybie równoległym nieraz wręcz trzeba przesadzić z niektórymi ustawieniami, i wtedy gałka wędruje mocno w prawo.

Gałka LC-EQ to nic innego jak filtr pasmowy, który definiuje zakres częstotliwości (głównie środkowych) poddawanych obróbce i domiksowywanych do sygnału oryginalnego gałką INTENSITY. Najlepiej myśleć o tych dwóch gałkach jak o swoistym „ulepszaczu” pasma, z którym mamy trudności.

Ostatnim elementem procesora jest moduł przestrzenny. Działa on w ten sposób, że powiela sygnały rozmieszczone w lewym i prawym kanale, odwraca ich biegunowość i przesuwa do przeciwnych kanałów – patent dość leciwy i często stosowany w erze sprzętu analogowego. Podobnie jak i w innych przypadkach, tu też zalecam dużą ostrożność i częste sprawdzanie kompatybilności mono.

I tu dochodzimy do momentu, kiedy muszę wytknąć producentowi kilka niedoróbek. Pierwsza to brak natywnej obsługi trybu równoległego, co wymaga od nas zaangażowania dodatkowego kanału. Druga, bardzo przydatna, a niedostępna we wtyczce funkcja to kontrola sygnału dodawanego przez sam procesor. Mając już sygnał oryginalny na jednej ścieżce i obrabiany na drugiej łatwo to sami zrobimy wciskając przycisk zmiany fazy na jednym z tych kanałów, ale funkcja ta przydałaby się także w samej wtyczce. I trzecia rzecz, to właśnie owa kompatybilność z mono. Tu też możemy zrobić to monofonizując sygnał na sumie czy w kanałach, ale jest to pewne utrudnienie i nie wszystkie programy DAW potrafią to zrobić bez dedykowanego plug-inu.

Jest też pewien problem z brakiem wskazań aktualnych ustawień. Mamy skalę i możemy korzystać z funkcji zwiększania precyzji regulacji przez wciśnięcie klawisza Shift, ale to wszystko. A ustawienie „na oko” różnicy rzędu 0,5-1 dB, co często jest niesłychanie istotne dla finalnego brzmienia, wcale nie jest takie łatwe i przydałaby się możliwość wpisywania wartości z klawiatury lub choćby ich dokładnego odczytu.

Jak widać z powyższego wszystkie moje zastrzeżenia odnośnie wtyczki dotyczą sfery użytkowej, a nie brzmieniowej. Pod tym względem jest bardzo dobrze. Jeśli tylko pilnujemy poziomu wyjściowego i wiemy, do czego służą poszczególne gałki, to praca z wtyczką będzie czystą przyjemnością. Ci, którzy wolą rozwiązania sprzętowe z pewnością pozostaną przy swoim lampowym Vitalizerze, ale jeśli ktoś chce albo musi korzystać z oprogramowania, wtedy cyfrowa inkarnacja MK2-T z pewnością go nie zawiedzie. Brzmienie plug-inu jest bardzo bliskie brzmieniu sprzętu i wcale nie jestem pewien, czy użytkownicy tego ostatniego byliby w stanie rozpoznać różnice w tzw. ślepych testach. Oczywiście, kręcenie mechanicznymi gałkami daje zupełnie inne poczucie panowania nad sytuacją niż w przypadku klikania myszką, ale różnica w cenie ma swoją… cenę.

Cena: 1.252 zł (wersja natywna), 2.021 zł (wersja TDM), 3.337 zł (sprzętowy procesor)
Dystrybucja: Music Toolz

Pełny tekst recenzji i wszystkie przykłady audio znajdziecie w lipcowym numerze magazynu Estrada i Studio.