Na początku nowego roku Bono (który w każdej sprawie zawsze ma coś do powiedzenia), podzielił się z czytelnikami New York Timesa (wokalista U2 dorabia na boku jako felietonista w tej poczytnej gazecie, a co…) swoimi przemyśleniami na temat rozwoju branzy muzycznej, ujmując je w dziesięć punktów (skojarzenia z dziesięcioma przykazaniami chyba są nie na miejscu).
Jedyną rzeczą, która chroni przemysł filmowy i telewizyjny przed tym co spotkało branżę muzyczną i wydawniczą, zwłaszcza gazety, jest rozmiar plików. Rosnące możliwości przepustowe sprawią jednak, że za kilka lat będzie możliwość pobrania całego sezonu 24 (serial produkcji Fox) w 24 sekundy. Wiele osób będzie przy tym uważało, że powinno to być dostępne za darmo.
Dziesięć lat powszechnej wymiany plików muzyczny pokazało jasno, że najbardziej na tym cierpią twórcy, zwłaszcza ci młodzi, którzy nie mogą liczyć na to, że wyżyją jedynie ze sprzedaży biletów na koncerty i ze sprzedaży koszulek z nazwą zespołu, jak to często bywa wśród wykonawców z takim stażem jak niektórzy z nas. Ludzie zachowują się jak antonimy Robin Hooda – ściąganie plików przez internet dostarcza korzyści usługodawcom sieciowym, a odbiera chleb twórcom muzyki. I to właśnie u tych usługodawców znajdują się pieniądze, które utracił muzyczny biznes.
Cały artykuł znajdziecie na stronie NYT.
Największy megaloman branży.. :]
„Dziesięć lat powszechnej wymiany plików muzyczny pokazało jasno, że najbardziej na tym cierpią twórcy, zwłaszcza ci młodzi (…)”
szczególnie cierpią na dwa sposoby:
1. otwierając się na nowe kierunki rozwoju muzyki i ubogacając obycie w muzyce widzą, że nowego w muzyce jest bardzo dużo i że ciągle powstaje coraz nowsze. Tym samym młodzi artyści nie mogą zdecydować się, co chcą tworzyć i popadają w marazm.
2. docierając ze swoimi nagraniami (a właściwie pirackimi kopiami) do odbiorców na całym świecie tracą wielkie pieniądze, bo przecież płyta młodego zespołu z Polski zeszła by w USA jak świeże bułeczki pozwalając na życie w luksusie, w willi nawet większej, niż kupił sobie szczodry, współczujący biednym Bono. Jest przy tym zupełnie nieważne, że muzyka takiego nieznanego zespołu z Polski staje się znana gdzieś za granicą – bo przecież to okradanie twórcy.
Podsumowując – lepiej, żeby młodzi twórcy w ogóle nie grali, żeby zostawili miejsce dla Bono, który będzie mógł dawać koncerty jeszcze przez 30 lat, aż zostanie jedynym muzykiem na całej kuli ziemskiej. Granie w czasach internetu jest dla młodych zupełnie nieopłacalne – a oto przecież chodzi w muzyce, o opłacalność… Przynajmniej liderowi U2 o to (i chyba już tylko o to) chodzi.
Bono jak zwykle wszystkie rozumy pozjadał… ;]
„Jedyną rzeczą, która chroni przemysł filmowy i telewizyjny przed tym co spotkało branżę muzyczną i wydawniczą, zwłaszcza gazety, jest rozmiar plików.”
Nie ma to jak wypowiadać się na temat technologi, której się nie rozumie w kontekście, o którym się nie ma pojęcia.
Bono ma rację, powszechna akceptacja dla piractwa to ogromny problem dla wszystkich muzyków i wydawców (a obecnie muzycy zazwyczaj sami są wydawcami). Od lat pracuję z muzykami i widzę co sie zmieniło, gdy upowszechnił się internet. W branży pozostają tylko starzy, dobrze ustawieni „wyjadacze” i młodziaki, którzy zarabiają grosze i rezygnują z grania po założeniu rodziny. Ok, w innej sytacji są Ci którzy muzykę tworzą na laptopie…
Bono niedawno odbył najbardziej dochodową trasę w historii (obecnie rekord pobity przez Rolling Stones). A o tym jak ciężko jest dzisiejszym artystom możemy się dowiedzieć na MTV Cribs.
O tym że młodzi artyści mają tak strasznie ciężko też nie pisz bo ostatnie 10 lat to kult młodości i masowy wysyp „młodych talentów”.
Oczywiście nasz rodzimy rynek jest specyficzny. Ale to dlatego, że czołowe media mają głęboko w poważaniu artystów, którzy nie wpisują się w odpowiedni schemat i w ogóle niechętnie grają muzykę z polskim tekstem – no chyba, że jest wiekowa, a tekst niezobowiązujący.
Zed, jaką wytwórnię reprezentujesz wypisując te bzdury?
Bo podobnoć dzięki piractwu przychody muzyków i producentów ROSNĄ odwrotnie proporcjonalnie do zysków wytwórni, które, rzecz jasna, lecą na łeb na szyję.
I słusznie. Koniec z fonograficznymi molochami dyktujący warunki artystom!