Szerzy się wśród producentów sprzętu i oprogramowania tendencja do tworzenia nowych, rewolucyjnych systemów kalibracji monitorów w pomieszczeniu odsłuchowym, a przykłady tego typu narzędzi znajdziemy nawet wśród firm z tzw. pierwszej ligi. Na NAMM właśnie pojawił się kolejny taki system stworzony przez łotewską firmę Sonarworks. Idea tego typu systemów jest stosunkowo prosta. W różnych punktach pomieszczenia mierzony jest sygnał wytwarzany przez monitory, a wyniki pomiarów porównywane są z sygnałem wzorcowym. Po porównaniu aplikowane są do sygnału filtry, których zadaniem jest stłumić to, co się za mocno wybija i podbić to, czego jest za mało. Pomiar dokonywany jest w kilku miejscach, aby w ten sposób w pewnym zakresie skompensować różne poziomy poszczególnych fal w różnych miejscach pomieszczenia. I po zaaplikowaniu takiej korekcji już możemy się cieszyć dźwiękiem jak w najlepszych studiach masteringowych. Proste, prawda?
Otóż ani trochę. Żaden znany mi system tego typu nie działa w sposób taki, by można było na nim w stu procentach polegać. Owszem, tu i ówdzie pozwala skorygować pewne problemy z odsłuchem, ale jest to proteza, a do tego wyciosana siekierą z kawałka drewna.
Chodzi o to, że zmiany w odsłuchu sygnału w pomieszczeniu, które nie jest dobrze opracowane akustycznie nie odbywają się w domenie częstotliwościowej ale fazowej (czasowej). Powodują je odbicia, które się pojawiają w pomieszczeniu, i na skutek interakcji z sygnałem bezpośrednim są przyczyną kumulowania się bądź odejmowania ciśnień w określonych miejscach pomieszczenia, co skutkuje zmianami w charakterystyce częstotliwościowej. A wyrównywanie tej charakterystyki po stronie źródła to trochę tak, jak leczenie kataru chusteczką do nosa. Źródłowy sygnał o „kłopotliwych” częstotliwościach będzie odpowiednio cichszy i głośniejszy, to prawda, dając subiektywne wrażenie, że ogólna charakterystyka została wyrównana. Ale problem pozostał, ponieważ pomieszczenie się nie zmieniło. W dalszym ciągu będą występować kumulacje i spadki ciśnień w różnych miejscach, tyle tylko, że ich słyszalność jest mniejsza. Pozostają jednak problemy związane ze zmianami fazy. Co więcej, są one pogłębiane przez filtry (dla nadania powagi sprawie zazwyczaj są to filtry z tzw. liniową fazą, czyli nie wprowadzające opóźnień). A tego typu filtry i do tego działające bardzo wąsko i bardzo głęboko, to jedna z najgorszych rzeczy, jaką można do tego typu zadań użyć.
Ale najpierw rzućcie okiem na poniższy filmik. Pokazuję tu zastosowania wąsko działającej filtracji z bardzo dobrego korektora Fab Filter w trybie podbicia i tłumienia w przypadku tzw. zwykłego filtru (zero latency) oraz filtru z liniową fazą. Zwróćcie uwagę co się dzieje z rezonansem.
Jak łatwo można usłyszeć, działaniu ostro strojonych filtrów pasmowych towarzyszy rezonans, czyli wybrzmiewanie częstotliwości jeszcze po zakończeniu trwania sygnału właściwego. Rzecz poniekąd naturalna, bo każdy rezonans to kumulacja energii, która potrzebuje trochę czasu na to, aby się wytracić. O ile jednak w przypadku zwykłych filtrów działających z przesunięciem fazy (opcja zero latency) ów rezonans pojawia się PO zakończeniu dźwięku właściwego, o tyle w przypadku filtrów z liniową fazą (ponieważ działają one z opóźnieniem potrzebnym na przetworzenie sygnału) rezonans ten pojawia się po sygnale właściwym jak i PRZED nim. I to zarówno podczas ekstremalnego podbijania jak i ekstremalnego tłumienia! Pozostaje zatem pytanie: jak tego typu filtry mogą pełnić funkcję naprawczą jeśli chodzi o charakterystykę, skoro bardzo głęboko wpływają na to, co się dzieje z energią dźwięku już po stronie źródła?
Panie Tomaszu, świetna uwaga. Ja myślę, że sporo zamieszania z tymi „charakterystykami” bierze się stąd, że one pokazują tylko jeden aspekt problemu a inny całkowicie ukrywają i łatwo jest wpaść w pułapkę optymalizacji jednego tylko parametru.
Kiedyś w pismach o tematyce „głośnikowej” publikowano tzw. charakterystyki wodospadowe (to taki ładny wykresik w postaci siatki 3D, gdzie na jednej osi jest częstotliwość, na drugiej poziom a na trzeciej… czas), które nie tylko pokazywały poziom dźwięku ale też profil jego wybrzmiewania od razu dla wszystkich składowych. Szkoda, że już się takich wykresów nie publikuje.
Myślę, że wiele z tych narzędzi do „wyrównywania” charakterystyk można byłoby spektakularnie zdemaskować jednym takim wykresem, który od razu pokazałby, że słabe pomieszczenie nadal pozostaje słabe. Oczywiście jak najbardziej rozumiem, dlaczego producenci tych systemów nie pokazują tego rodzaju wykresów…
Ja również kiedyś (na początku moich przygód z dźwiękiem i bez zaadoptowanego pomieszczenia) wpadłem na takie same rozwiązanie co ta firma. Początkowo wydawało mi się, że jest w miarę ok, natomiast wsłuchując się bardziej w swoje produkcje, brzmiały one gorzej i dużo trudniej mi się z tym rozwiązaniem pracowało. Nic nie zastąpi zaadoptowanego pomieszczenia, praw fizyki nie oszukamy..
nie oszukujmy się…. lajf is brutal. Kilka osób to kupi i o to tu się przede wszystkim rozchodzi.