OT: podróże z wulkanem w tle

Opublikowano przez

Rzecz jest absolutnie poza kręgiem zainteresowania naszego blogu, ale że przydarzyła się jednemu z naszych znajomych z branży, zamieszczamy jako godną upowszechnienia i ku rozwadze innych. Wystarczył wulkan o niemożliwej do wymówienia na trzeźwo nazwie Eyjafjallajokull, by wszystko to, co wydaje nam się w dzisiejszych czasach zwykłe i proste – takie jak lot z Hong-Kongu do Warszawy – stanęło na głowie. Nie przywiązujmy się zatem zbyt mocno do technologii, bo jak nie wulkan, to zima tysiąclecia, i wszystkie zdobycze cywilizacji przestają mieć znaczenie…

Generalnie w Hong Kongu wszystko było ok, ale dzień przed wylotem przeczytałem na portalu Gazety, że wybuchł wulkan i w Wielkiej Brytanii odwołano loty. Szybko ustaliłem, że chmura idzie w kierunku lotniska w Helsinkach, gdzie miałem przesiadkę, wrrr.

Następnego dnia (piątek, 16 kw.) pojechałem na lotnisko z niepokojem. Oczywiście lot był odwołany. Panienki wręczały pasażerom karteczkę, w której było napisane, że niestety trzeba się skontaktować z infolinią i przełożyć sobie rezerwację na późniejszy termin. Była 6 rano, infolinia była czynna od 9 więc przez trzy godziny próbowałem dowiedzieć sie czy nie da się polecieć inną trasą, np, przez Bangkok, ale oczywiście nie było szans, bo kolejne loty wypadały co chwila.
O 9 infolinia przywitała mnie sygnałem zajętym, o 10 udało mi się dodzwonić i zaistnieć w kolejce telefonu. O 13 w końcu rozłączyło mnie. Olałem. Włączyłem laptopa i próbowałem kupić inny bilet. Po godzinie szukania znalazłem bilet do Warszawy przez Moskwę za 5 tys. na niedzielę. Okazało się, że w Moskwie chmury nie ma, a dodatkowo przypomniałem sobie, że jest nocny pociąg z Moskwy do Warszawy. Bilet kupiłem, przedłużyłem hotel, wróciłem do miasta. W hotelu okazało się, ze te bilety do Moskwy są już po 15 tysięcy.
Następnego dnia rano (sobota) czekałem przy kompie i patrzyłem czy nie zamkną Moskwy. O 12 skończył mi sie hotel i pojechałem na lotnisko. Był to start podróży (sobota 6 rano w Polsce). Miałem 12 godzin do samolotu i musiałem jakoś tam przeczekać. No to siedziałem i patrzyłem, czy lot nie będzie odwołany i trochę pracowałem.
Na szczęście lot nie był odwołany.
Szczęśliwy stanąłem w kolejce do odprawy, gadając z jednym fajnym Duńczykiem. Po chwili obsługa wywiesiła plakat, że 20 dalszych lotów z Moskwy do miast w Europie jest odwołanych. Mój do Warszawy i Duńczyka też. Nie przejęliśmy się specjalnie, bo obaj chcieliśmy sie przesiąść na pociąg Moskwa-Warszawa, albo zamierzaliśmy czekać tam na lotnisku na otwarcie lotniska w W-wie.
Przy odprawie okazało się, że nie polecimy, bo nie mamy wizy rosyjskiej. I ponieważ pasażerów jest dużo, nie da się polecieć tylko kawałka trasy. Można wylecieć, gdy docelowy port lotniczy jest czynny. Nasz był nieczynny, a wizy pozwalającej na zatrzymanie sie w Moskwie lub przesiadkę do pociągu nie miałem, pogonili mnie do kolejki od przebukowania biletów, w której stało 50 osób. Ew. w poniedziałek miałem iść do konsulatu rosyjskiego i złożyć wniosek o wizę, którą pewnie bym dostał po tygodniu.
Tuż przed zamknięciem odprawy do Moskwy kątek ucha usłyszałem, że lotnisko w Mediolanie jest czynne. Podszedłem i okazało się, że da się przebukować bilet z Hong Kong – Moskwa – Wawa na HK-M- Mediolan. Przebukowałem w ostatnim momencie (system komputerowy się zawiesił), tak, że musiałem biec do samolotu pełną parą przez całe lotnisko 🙂 Duńczyk za mną już nie dobiegł.
W Moskwie okazało się, że Mediolan nie czynny, ale za to Rzym już tak. Kolejne przebukowanie. Polecieliśmy po 2h opóźnienia i trasą przez Turcję i Grecję bo przestrzeń lotnicza wielu państw zamknięta była. Lot Moskwa Rzym trwał prawie 6h! Na lotnisku Fiumicino cyrk był taki, że obsługa lotniska rzuciła wszystkie bagaże z 5 lotów na jeden belt, a 8 stało pustych i ludzie się pobili 🙂
W Rzymie kasy pociągowe były oklejone kartkami, że biletów na pociągi nie ma do wtorku (była niedziela po południu). Cudem z grupą zaprzyjaźnionych w samolocie 8 Niemców złożyliśmy się na busa z kierowcą i pojechaliśmy do Monachium (po 300 euro od głowy), potem przesiadłem się na pociąg do Berlina i na drugi do Warszawy. Z Rzymu do domu dotarłem w 28h. Podróż zajęła od soboty od 6 rano, do poniedziałku do 18 🙂