Czy można sprzedać ten sam produkt, który już jest na rynku pod inną nazwą, ale w bardziej ekskluzywnym opakowaniu, z poważnym certyfikatem i do tego sześć razy drożej? Okazuje się, że można, a bohaterem tej historii jest nie kto inny jak Lexicon…
Z nazwą tą zetknął się chyba każdy, kto miał do czynienia z realizacją dźwięku, albo przynajmniej się o nią otarł. Tym bardziej warto przeczytać tę historię, bo nie jest to jedyna taka sprawa, jaka wydarzyła się na rynku, a znakomicie ilustruje pewien schemat, w którym bogaty i duży może wszystko (nawet gdy nie może), a mały i biedniejszy ma zawsze przechlapane. No, może w tym akurat wypadku nie do końca.
Założona 35 lat temu, kultowa w środowisku realizatorów dźwięku firma Lexicon to obecnie nie ta sama firma, która wprowadziła na rynek genialne procesory pogłosowe. I choć w jej ofercie wciąż znajdziemy mnóstwo wspaniałych produktów, to jednak nie pracują już w niej specjaliści stojący za takimi produktami jak 480L czy 960L, wciąż intensywnie wykorzystywane w najlepszych studiach nagrań.
Po przejęciu firmy Lexicon przez grupę Harman podzielono ją na dwa oddziały – produkujący sprzęt i oprogramowanie pro-audio Lexicon Pro oraz skupioną na wysokim rynku konsumenckim firmę Lexicon (bez Pro). I to właśnie ta druga zaliczyła poważną wpadkę, która mocnym echem odbiła się po całej branży.
Rzecz cała dotyczy najnowszego produktu Lexicon, jakim jest odtwarzacz Blu-ray BD-30, z wielką pompą wprowadzany właśnie na rynek. I wszystko byłoby wspaniale i audiofilsko, gdyby recenzentom z Audioholic.com nie przyszło do głowy, by rozkręcić piękną obudowę tego urządzenia i zajrzeć do środka.
Wtedy okazało się, że tak naprawdę BD-30 to inny odtwarzacz – całkiem ciepły Oppo BDP-83. I może nie byłoby to takie dziwne, w końcu we współczesnym świecie rebranding to powszechna praktyka. Problemem jest tutaj fakt, że ten sam odtwarzacz w skórze Oppo kosztuje 500 dolarów, a ubrany w książęce szatki Lexicona aż sześć razy więcej, czyli 3.500 dolarów!
Oczywiście jest pewna różnica, która zdaniem producenta powiadomionego przez recenzentów o tym odkryciu istotnie świadczy na korzyść Lexicona. Chodzi tu o certyfikat THX, za który producent musi zapłacić duże pieniądze firmie Tomlinsona Holmana (od jego inicjałów – z niewielkim dodatkiem, czyli Tomlinson Holman’s eXperiment – wzięła się nazwa tej firmy, od początku kojarzonej z Lucasem i dźwiękiem do Gwiezdnych Wojen).
Żeby taki certyfikat otrzymać nie wystarczy zapłacić – sam sprzęt musi spełnić wszystkie wymagania stawiane mu przez THX. Dopiero wtedy można go uznać oficjalnie za sprzęt certyfikowany. I tu pojawia się kolejny problem. W rygorystycznych pomiarach wyszło na jaw, że Lexicon nie spełnia wymagań stawianych przez THX odnośnie przetwarzania w kanale basowym (zniekształcenia powyżej normy przy podłączonych wszystkich kanałach). Oppo poradził sobie z tym problemem dzięki aktualizacji systemu operacyjnego swojego odtwarzacza, a Lexicon nie zrobił w tej sprawie nic. A zatem, jeśli wszystko miałoby być lege artis, to właśnie kosztujący 500 dolarów Oppo powinien otrzymać certyfikat THX, a nie sześciokrotnie droższy Lexicon, który osiąga założonych parametrów. Sytuacja jest o tyle nieciekawa, że Lexicon już został ogłoszony pierwszym odtwarzaczem Blu-ray z certyfikatem THX, a tak naprawdę powinien być nim Oppo BDP-83…
Ale nie martwmy się – Amerykanie z Oppo Digital mają najlepszą kampanię reklamową jaką mogli sobie wymarzyć. Tym bardziej, że sami deklarują, iż ich firma nie zatrudnia żadnych specjalistów od marketingu i skupia się wyłącznie na tworzeniu nowych produktów najwyższej jakości. Ta bajka skończy się więc dobrze – Kopciuszek zostanie zauważony przez wszystkich, a złe i bogate córki dostaną w skórę, ale szybko się z tego wykupią i za rok nikt nie będzie pamiętał o sprawie. A klienci, którzy nie patrzą na znaczki wybierając tylko to, co brzmi dobrze, z pewnością będą już wiedzieli, który odtwarzacz Blu-ray kupić, by nie przepłacić, a mieć tę samą dobra jakość. Czyż nie wspaniałe zakończenie? (Dodajmy gwoli ścisłości, już bez całej tej sensacyjnej otoczki, że opisywany player, czy to jako Lexicon czy Oppo, to wspaniale brzmiący sprzęt o wyśrubowanych parametrach jakościowych).
I słówko od narratora: No cóż, bądźmy szczerzy. W tej branży też rządzą pieniądze, a kwota za certyfikat THX naliczana jest od ceny detalicznej urządzenia. To chyba wyjaśnia dlaczego Lexicon na tyle wycenił swój produkt, a THX skłonny był nieco nagiąć normy, które sam wcześniej wyznaczył. Czy nie przypomina to wam znanej przypowiastki o myjących się rękach…?
Całą tę sprawę, ze szczegółami, zdjęciami i wnikliwymi pomiarami roztrząsają redaktorzy serwisu audioholic.com. A jeśli przeczytałeś o tym po raz pierwszy u nas, to podając tę informację na swojej stronie dodaj link także do 0dB.pl. W końcu na tym opiera się cały Internet.
Bardzo ciekawe informacje, jednak stosunek cen 500 do 3.500 wskazuje, iż produkt Lexicona jest nie sześć, ale siedem razy droższy:-)
Hmm… może coś w tym jest, bo w końcu 7 razy 5 to na pewno 35, nie da rady inaczej. Owe „sześć razy drożej” wzięło się jednak stąd, że Lexi musiał te playery najpierw kupić. Załóżmy więc, że wydał pięć setek, które trzeba odjąć od jego ceny sprzedaży. A to już sprawia, że zwrot o sprzedaży „sześć razy drożej” chyba jest prawdziwe :-). OK, tłumaczenie dość pokrętne, ale to w końcu i tak niezły przekręt 😉
Aczkolwiek dla konsumenta najwaźniejszy jest stosunek ceny wyjściowej do finalnej, to z pozycji Lexicona takie wytłumaczenie byłoby całkiem racjonalne:-)
i moj ulubiony blog zaliczyl kolejna (nie)poważną wpadkę,
błąd już bardziej merytoryczny można znaleźć w notce o larsie z metaliki